Wyjazd do Brazylii

Spostrzeżenia z wyjazdu do Brazylii Dawida Gadzały i Marcina Kabata. Sportowy wyjazd do Rio de Janeiro zaplanowaliśmy już w zeszłym roku. Zdecydowaliśmy się tam polecieć w kwietniu – kiedy tam zaczyna się jesień. Temperatura była jednak wysoka: podczas dnia 30-35 stopni, a w nocy 25 stopni, przy wilgotności ok 80 %.

Przed wyjazdem ogarnęliśmy kilka organizacyjnych spraw:

– w Polsce trudno jest kupić reale brazylijskie, więc zabraliśmy dolary na wymianę oraz karty Revolut.

– szczepienia, choć nie są wymagane, zwłaszcza podczas pobytu w samym Rio ( przez cały pobyt nie widzieliśmy ani jednego komara).

– ubezpieczenie – warto je wykupić oraz przed wyjazdem najlepiej zgooglować i wybrać zawczasu najbliższą placówkę medyczną na miejscu i potwierdzić przed wyjazdem u ubezpieczyciela na jakich warunkach można z niej skorzystać.

– ciekawą opcją jest też tamtejszy numer CPF- pozwala on na zakupy bez Vatu niektórych produktów, np. w marketach. Taki numer można uzyskać wcześniej online w ambasadzie – albo poprosić na miejscu Brazylijczyka. Nam właśnie użyczył ten numer jeden z kolegów z maty.

Po przylocie na lotnisku w Rio, po słabym kursie sprzedaliśmy trochę dolarów aby mieć kilka reali na najpilniejsze usługi. Kupiliśmy m.in u koników kartę z brazylijskim numerem i internetem ( to przydatna opcja dla kogoś kto chce mieć zasięg cały czas) oraz opłaciliśmy droższą taksówkę lotniskową (wracając, na tej samej trasie za Ubera, zapłaciliśmy połowę tej stawki).

Co do sedna wyjazdu;) w Rio najwięcej klubów BJJ jest położonych w dwóch dzielnicach na południu miasta, a mianowicie w Ipanemie i Copacabanie. My wybraliśmy na lokalizację Ipanemę, która jest spokojniejszą dzielnicą, za to mieszkanie było w samym sąsiedztwie Akademii Fernando Terere, w której najczęściej trenowaliśmy ( treningi odbywały się o godz. 9 i 16).

Od czasu do czasu odwiedzaliśmy również inne akademie, w późniejszych godzinach wieczornych, tak aby mieć czas na odpoczynek, czy zwiedzanie tego niesamowitego miasta.

Trenowaliśmy m.in w akademiach: Mauro Ayresa, Marcelo Saporito ( ucznia Carlsona Gracie) oraz Strike Jiu-jitsu (oferującej ciekawe seminaria).

We wszystkich tych klubach panowała fajna atmosfera i naprawdę byliśmy dobrze przyjmowani. Można się porozumieć po angielsku, a nawet na migi ( większość trenerów zna przynajmniej podstawy, a niektórzy komunikatywnie). Za zajęcia zawsze płaciliśmy gotówką na miejscu. Co do temperatur, tylko w jednym klubie była klimatyzacja ( Mauro Ayres), w pozostałych były ustawione wentylatory, a w Akademii Terere nawet wentylatory nie pracowały😱. W takich warunkach już na samej rozgrzewce pot leciał z czoła, a sparingi to była prawdziwa przeprawa;).

Na pewno wysokie temperatury i klimatyzacja ustawiona na full ( metro, markety) i jednak zmiana temperatur, może przypadek- w każdym razie, każdy z nas przeszedł infekcję z 3 dniową gorączką. Skorzystaliśmy z placówki publicznej ( z którą ubezpieczyciel miał umowę na obsługę bezgotówkową) aczkolwiek kilkugodzinna kolejka w zimnym klimatyzowanym korytarzu z pewnością nie pomogła w szybkim odzyskaniu zdrowia😉. Dlatego najlepiej skorzystać z prywatnych ośrodków ( tutaj trzeba wydać własne pieniądze, wziąć raport z wizyty i czekać na ich zwrot).

Te nasze przygody zdrowotne, związane z wysiłkiem w mocno nagrzanych salach treningowych, skłaniają nas do refleksji, że lepszym czasem na wyjazd byłby okres maj-wrzesień, kiedy temperatury pomiędzy naszym krajem a Rio są zbliżone, być może organizm byłby wtedy lepiej przygotowany.

W Rio polecamy metro które składa się z 2 linii biegnących wzdłuż wybrzeża. Łatwość dostępu i korzystania służy wygodnemu zwiedzaniu miasta. Oprócz tego żółte taksówki lub Uber. Taka ciekawostka: naszą uwagę zwróciło to, że bardzo mało osób pali papierosy. W mieście dużą uwagę przykłada się do czystości, plaże i woda w nich są czyste.

Rio to bardzo fajne i ciekawe miasto. Wbrew niektórym opiniom czuliśmy się bezpiecznie zwiedzając różne miejsca. Koledzy z maty pokazali nam również fawelę Cantagalo w której wychowywał się Fernando Terere. Jak się okazało, tylko w samej faweli znajdowało się 5 klubów BJJ (!) których większości nie było na mapie 😉. A sama nazwa Cantagalo oznacza „piejący kogut” i wiedzieliśmy później dlaczego – od 3 rano budziły się ( i nas) do życia tamtejsze koguty 😉.

Brazylijczycy ogólnie bardzo przyjaźni i pomocni. Wyjazd spełnił nasze oczekiwania i wzbudził wielki apetyt, aby jeszcze tam wrócić

Scroll to Top